Recenezja po występie w Domu Sztuki w Warszawie

 

 

 

Tutaj się uczy jedynie jak nie wyleczyć się z marzeń

Wojciech Dąbrowski

 

Niełatwo mnie czymś zaskoczyć, rzadko mnie coś zachwyca. Im jestem starszy, tym staję się bardziej wybredny i wymagający.

Niejedno już w życiu widziałem i mam pewną skalę porównawczą. Wychowałem się w krakowskiej Piwnicy pod Baranami i Lochu Camelot, lubię te klimaty, piosenkę literacką i poezję śpiewaną, cenię twórczość legendarnych już bardów światowego formatu: Brassensa, Wysockiego, Bułata Okudżawy i Jacka Kaczmarskiego. Są oni dla mnie niedościgłym wzorem, a jednak, przyznaję, ostatni poniedziałkowy program w Domu Sztuki zdołał mnie zauroczyć.

Gospodarz cyklu, Marek Majewski, który zaprasza na Ursynów gości z najwyższej półki, sam zadbał o właściwą atmosferę rodem z piwnicy artystycznej i stworzył odpowiedni nastrój, śpiewając cztery swoje autorskie balladowe piosenki a la Brassens (Piosenka dla moich oponentów), Wysocki (Ballada sportowa), Okudżawa (Bałwańska fantazja) i Kaczmarski (Stare Wilki na motywach Obławy), a potem zaprezentował Lubelską Federację Bardów, a ci wbili mnie w fotel. Ich występu słuchałem z rozkoszą. Tekst piszę we środę, a wciąż jestem pod wielkim wrażeniem i pozostaję pod ich urokiem.

Przyjechali z Lublina. Z wschodniej Polski, ale od razu na wstępie zaprotestowali: Lublin leży w Polsce centralnej! To widać, patrząc na przedwojenną mapę. A to znaczy, że stanowi centrum polskości i kultury!

Wystąpili w czwórkę (to połowa lubelskiego składu): Jan Kondrak, solista, fascynująca osobowość, Piotr Selim, kompozytor, specjalista od wzruszeń, Marek Andrzejewski, poeta i gitarzysta o szelmowskim, zniewalającym uśmiechu i Katarzyna Wasilewska, uzdolniona skrzypaczka i wokalistka. Mówią o sobie grupa towarzysko formalna, ale świetnie się uzupełniają, wyczuwa się rzadkie zgranie i pełne zrozumienie. A przy tym po prostu są sympatyczni.

Są zjawiskiem. Działają od 15 lat, nagrali 10 płyt, koncertowali w Stanach. Mają swój styl, prezentują kawał dobrej poezji, bez żadnych zbędnych słów, teksty cechuje głęboka refleksja albo subtelny żart, grają bezpretensjonalnie, a ich muzyka znakomicie wspiera tekst nietypowymi podziałami, zróżnicowanym rytmem i oryginalnym brzmieniem. Już pierwszy ich utwór Wstań przyjaciółko moja zapowiadał smakowitą ucztę. Każdym kolejnym utworem (Kare konie, Bratki, Jest we mnie wiary okruszek) aż do finałowej piosenki W samą porę, potwierdzali swą klasę. Oczarowana ursynowska publiczność podzielała mój aplauz.

Piosenki bardów mają to do siebie, że się nie starzeją. Pozostają wciąż aktualne i zapadają w pamięć: Raz na walcu, raz pod walcem, życie polega na walce… Tu nikt nie mówi o winie, tu nikt nie mówi o karze, tutaj się uczy jedynie jak nie wyleczyć się z marzeń… Życie to życie, nie miód, a jednak cud…

Z taką atmosferą spotkałem się niejednokrotnie właśnie w krakowskiej Piwnicy pod Baranami czy w Lochu Camelot. W Warszawie takiej piwnicy artystycznej brakuje. Za sprawą Marka Majewskiego i Lubelskiej Federacji Bardów mieliśmy ją chociaż przez chwilę przy Wiolinowej w Domu Sztuki.

Następne spotkanie z cyklu Marek Majewski i jego goście odbędzie się wyjątkowo we wtorek, 22 kwietnia (czyżby zostało przeniesione dla uczczenia 145 rocznicy urodzin Lenina?).

 

 

link do oryginalnego tekstu na www.passa.pl

http://www.passa.waw.pl/2285,tutaj-sie-uczy-jedynie-jak-nie-wyleczyc-sie-z-marzen.html