„Maratończyk” – płyta Jana Kondraka

Płyta liczy sobie pięć utworów. Tylko i aż.
Nie jest to regularny longplay lecz materiał promocyjny, wydany w określonym celu: Jan Kondrak zebrał na jednym krążku utwory własne i napisane we współpracy z innymi, a wybrane według klucza tekstu. Wszystkie poświęcone są wielkiej pasji Kondraka – bieganiu.
Fani i znajomi artysty wiedzą, że dobre czasy w biegach, zwłaszcza długodystansowych, osiągał już w czasach licealnych. W Internecie można zresztą odnaleźć wyniki zawodów z udziałem młodego ucznia hrubieszowskiego LO. U progu dorosłego życia dokonał jednak wyboru innej pasji – muzyki i literatury, a bieganie zostało odsunięte na dalszy plan, by powrócić dopiero pod koniec pierwszej dekady tego stulecia: muzyk rozpoczął treningi i od tej pory bierze udział w licznych biegach długodystansowych, maratonach i półmaratonach, a szczytowym chyba wyczynem był udany udział w najsłynniejszym polskim ultramaratonie, bieszczadzkim „Biegu Rzeźnika” w 2014 roku, gdzie trasa liczy sobie 77,7 km. Jako że biegnie się tam dla asekuracji w dwójkach, Kondrak przebiegł dystans z innym biegającym muzykiem – Pawłem Pańtą, basistą tria Włodka Pawlika i współpracownikiem Jana Kondraka w spektaklu muzycznym „Wieczorem” do wierszy Józefa Czechowicza.
Trudno mówić o spójności stylistycznej i brzmieniowej materiału, utwory zostały po prostu zebrane z różnych źródeł, nagrywane były w różnych składach i miejscach. Starterem płyty jest „Maraton ton”, utwór napisany specjalnie „na okazję”, stąd tekst jest bezpośrednią relacją uczestnika maratonu, zapisem refleksji przewijających się przez głowę w ciągu kilku godzin biegu, raportem z rosnącego zmęczenia organizmu. Muzyka i aranżacja świetnie oddają realia: szybkie, zrytmizowane zwrotki ilustrują tempo biegu, a rozciągnięte, spowolnione refreny śpiewane klasyczną kondrakową frazą oddają wolniejszy przepływ myśli i odczuć. Ciekawostką jest fakt współpracy w tym utworze z synem Kornelem (perkusistą), a także to, że utwór częściowo powstał w studiu w Danii, jako że był to czas nauki Kornela w kopenhaskiej Królewskiej Akademii Muzycznej. Piosenka od pewnego czasu jest muzyczną ilustracją do telewizyjnych reportaży z imprez biegowych.
Z „Maratonu” przeskakujemy (dosłownie) do piwnicy lubelskiego Hadesu, gdyż drugim utworem jest „Idę skacząc po górach” wyjęte z płyty Lubelskiej Federacji Bardów „Tygiel” z 2007 roku, nagranej właśnie w Hadesie. Tekst Kondraka oparty na fragmentach starotestamentowej „Pieśni nad pieśniami” mówi o euforii zakochanego mężczyzny, dodającej sił i skrzydeł do rzeczonego przeskakiwania pagórków i biegu po górach, a korespondująca z nim muzyka na chwilę nawet nie zwalnia rozpędzonego tempa. Ozdobą piosenki są brawurowe partie skrzypiec debiutującej wówczas w Federacji Kasi Wasilewskiej.
Dalej następuje poważna zmiana stylistyczna: kompozycja Tomka Korpantego do słów Jana Kondraka „Ona gubi cień”, zaśpiewana przez kompozytora. Utwór w poprockowej stylistyce, w charakterystycznym dla Tomka lekkim, zwiewnym stylu. Autor tekstu powierzył wokaliście zadanie zaśpiewania o kobiecym udziale w biegach długodystansowych.
Czwarta piosenka to efekt współpracy Kondraka (słowa) i kolegi z Federacji – Marka Andrzejewskiego (muzyka, śpiew). Fani Federacji przecierają oczy i uszy ze zdumienia – na tle dość mechanicznego i syntetycznego brzmienia znajome głosy Marka (wokal główny) i Jana (chórki) śpiewają, a raczej skandują hasła o zepsuciu i skomercjalizowaniu wszystkiego dookoła, poczynając od najbliżej rodziny. A sposobem na ucieczkę od tego jest ruszenie w bieg…
Płytę zamyka piosenka-wspomnienie, a może hołd. Hołd złożony wielkiemu amerykańskiemu ultramaratończykowi, znanemu pod imieniem Micah True. Michael Randall Hickman, amerykański biegacz bywał też nazywany przez Indian Tarahumara (wśród których zamieszkał) „Caballo Blanco”, z racji blond włosów. Zmarł w czasie biegania po górach Meksyku w 2012 roku.
Utwór pochodzi z ostatniej jak na razie płyty Lubelskiej Federacji Bardów „Koncert Jubileuszowy”. Jan Kondrak zarysował w tekście opowieść o człowieku, który uciekał od swojej bolesnej przeszłości, a zwłaszcza od zawodu miłosnego, stąd w refrenie przewija się imię byłej żony maratończyka – Melindy. Kluczem do brzmienia zespołu stało się opisywane w piosence miejsce: pogranicze Meksyku i USA, stąd gitara Piotra Bogutyna stworzyła westernowe klimaty przywodzące na myśl największe przeboje The Shadows: „Apache” czy „Riders in the Sky”.
Niby tylko składanka, krążek promocyjny (wydawcą jest Starostwo Powiatowe w Świdniku). Ale udane utwory, ułożone w kolejności tak by głos Jana Kondraka spinał całość klamrą – wszystko to sprawia, że jest to bardzo zgrabny minialbum. Z prostym przesłaniem – czy jesteśmy z życia zadowoleni, czy też to życie akurat boli – warto wzuć odpowiednie obuwie i biegiem ruszyć przed siebie.

Sławek Kuśmierz