„Wariactwo”

Najnowszy album Marka Andrzejewskiego.

Tytuł bardzo znaczący, wzięty z utworu otwierającego płytę. Jest też streszczeniem tematyki wszystkich tekstów. To, co na poprzednich płytach Andrzejewskiego (oraz w jego piosenkach na wydawnictwach Lubelskiej Federacji Bardów) przebijało od czasu do czasu – teraz ułożyło się w prawdziwy koncept album o kondycji ludzkości w XXI wieku. Znamienne, że jest to pierwsza płyta zupełnie autorska (teksty i muzyka) artysty.

Andrzejewski dotyka problemów ekologicznych, zaśmiecenia i degradacji środowiska naturalnego („Pył i ołów”, „Blaga”), akcentując kluczową rolę cywilizacji w tych procesach:

człowiek wytwarza wiedzę

sztukę, rachunek sumienia

człowiek używa wiedzy

przeważnie do wytępienia   („Wariactwo”)

         Dostaje się też największemu wynalazkowi ostatnich dekad, w którym pokładano (i dalej pokłada się) ogromne nadzieje, a który, jak każda rzecz w rękach człowieka, bywa bronią obosieczną. Chodzi o Internet i stapiające się z nim pozostałe media, które służą w ogromnej mierze do generowania zamętu informacyjnego, wprowadzania w błąd, generowania podziałów między ludźmi:

to fałszywa informacja

o fałszywej informacji

jest prawdziwie nieprawdziwa

pośród trefnych proklamacji („Blaga”)

         W ten sposób przechodzimy do drugiej części tekstów. Do diagnozy kondycji psychicznej człowieka – zarówno jako jednostki, jak i społeczeństwa.

W „Ludzie się gubią” autor stwierdza:

ludzie się gubią w swych obłędach

w swoich żądzach, swych obawach

ludzie się gubią

ludzie się gubią w swych obsesjach

w pasjach, wadach, w swych przywarach

gubią się w planach

w biegu, w pędzie, w swoich autkach turbo

ludzie się gubią

w przyzwyczajeniach, nawet w tym co niby lubią

ludzie się gubią

         W utworze „Kto walczy” (o konstrukcji tekstu przywodzącej na myśl Leonarda Cohena i utwór „Who by fire”) odzywają się echa dawniejszych tekstów Andrzejewskiego o zaszufladkowaniu człowieka w systemie i jego tęsknotach za wyrwaniem się ze schematu: „Rozpal się ogniu” i „Karty na wiatr”.

         Jednakże współczesny człowiek bywa z jednej strony zagubiony i sfrustrowany, z drugiej zaś – potrafi być bezwzględny i okrutny. Jak w „Drobince”, gdzie autor zastosował ciekawe rozwiązanie stylistyczne, kontrastując smutną historię z zabawną formą słowną, bazującą na zdrobnieniach:

wyobraź sobie drobinkę

i tłumek drwinek wokoło

jak oni wyją, szydzą, jak ranią

jak drwią i jak strącają

         Płyta jednak nie jest wyłącznie czarną diagnozą dla ludzkości XXI wieku. Andrzejewski nie byłby sobą, gdyby nie przemycił na niej swego optymizmu.

         Jeżeli nawet Ziemia zamienia się w wysypisko śmieci, to i w tym „ekosystemie” człowiek będzie chciał się odnaleźć („Pył i ołów” zilustrowany sugestywnym teledyskiem, dostępnym na kanale youtube Marka Andrzejewskiego).

         I ciągle warto oddzielać ziarno od plew, rozpoznawać, co jest w życiu ważne, a co nie:

co blisko to w sercu

co w sercu to blisko

wszystko inne nieważne

nieważne inne wszystko

ważne by rozpoznać ważne

w zapędzeniu, w zaślepieniu

w racach racji, demonstracji

wśród fałszywych informacji („To blisko”)

         Pojawia się też motyw wędrówki. Ucieczki od usystematyzowanego życia i próby odnalezienia „czego szukam dokładnie nie wiem”. Utopijne i naiwne, z pełną świadomością twórcy tekstów, który we wspomnianej wcześniej, zamykającej płytę „Skazie” wyznaje:

trzymaj się prosto święta naiwności

i nie zygzakuj

o cudowna możliwości nie spełniaj się

lecz prowadź niezdeptaną drogą

i choć w pęknięciu widać światło

nie będzie łatwo

Piosence patronuje Leonard Cohen i cytat z utworu „Anthem” („We wszystkim jest pęknięcie. To tędy przedostaje się światło”), nie da się jednak uniknąć skojarzenia, że nad tym i dwoma wcześniej wspomnianymi utworami krąży duch Edwarda Stachury. I nie ma w tym nic dziwnego, w końcu jest Andrzejewski współtwórcą płyty LFB „Stachura – Poematy”.

Standardem niejako w odniesieniu do obecnie wydawanych płyt staje się pytanie – na ile na ich kształt, zwłaszcza od strony tekstowej, miała wpływ pandemia? Sam Andrzejewski lakonicznie stwierdza w notce wydawniczej:

Dzięki niemu (synowi Michałowi) ta płyta jest bardziej energetyczna i śmiała niż poprzednie. Starałem się dotrzymać mu kroku pisząc ważne, odważne teksty. Właściwie teksty te podyktował niespokojny 2020 rok.

Tyle o warstwie tekstowej. A muzyka?

Przyzwyczaił nas Marek do tego, że każda kolejna płyta to poważna zmiana brzmienia, zmiana grupy muzyków towarzyszących. Nie inaczej jest teraz, przy szóstym albumie. Po rozbuchanych towarzysko „Hasztagach”, gdzie odtworzony został prawie cały skład Grupy Niesfornych i pojawili się jeszcze inni muzycy, przyszedł czas na minimalizm. A wszystko dzięki temu, że do poważnego muzykowania dorósł syn Marka – Michał. Osiemnastolatek doskonale radzący sobie z klawiaturami, gitarami i komputerami. Do tego o dużej wyobraźni muzycznej, której mógł użyć aranżując utwory ojca. Trzecim muzykiem jest znany z Grupy Niesfornych trębacz Jarosław Spałek. Wokalnie wsparły panie: Aleksandra Dąbrowska (pamiętana z płyty „Elektryczny sweter”) oraz Jagoda Naja i Kasia Wasilewska – stałe współpracowniczki Marka.

Płyta ma bardzo pełne, obfite brzmienie. Zasługa zarówno grającego większość partii młodszego Andrzejewskiego, jak i miksującego materiał znanego realizatora Andrzeja Karpa.

W utworach na przemian dominują mocne gitary („Wariactwo”, „Nieprawdziwa informacja”) i klawisze (balladowo jazzująca „Blaga”). Nad tym unoszą się dynamiczne partie trąbki lub flugelhornu Jarosława Spałka. Oraz najczęściej wtopione mocno w tło partie żeńskiego chórku z wybijająca się momentami Olą Dąbrowską (kapitalne wejścia i wokalizy w „Ludzie się gubią”).

Na oddzielne słowa uznania zasługują partie gitary basowej (notabene – bohaterki zdjęcia okładkowego), wyraziste i mięsiste, doskonale prowadzące utwory.

Ulubionym modelem gitary elektrycznej Michała jest Fender Stratocaster, co siłą rzeczy owocuje pewnymi skojarzeniami brzmieniowymi z tuzami gitar z Zachodu (Clapton, Gilmour) czy z kraju (Borysewicz, Kozakiewicz). Zaś motyw przewodni „Skazy” natchniony jest chyba Markiem Knopflerem…

Marek Andrzejewski jako wokalista eksperymentuje z głosem, zarówno w sposób naturalny, jak i ze wspomaganiem elektroniki. Chrypa, której kiedyś użył w pastiszowym „Czarnym wtorku” i o której przypomniał sobie w „Wieczorze autorskim” z płyty LFB, teraz stała się naturalnym środkiem wyrazu. Przynajmniej w niektórych utworach. Zaś w kontrastowo skonstruowanym „Pył i ołów” po wyskandowanych, prawie rapowych zwrotkach rozciągnięty refren zniekształcony jest elektroniką na wzór vocodera z lat siedemdziesiątych, co bardzo dobrze współbrzmi z syntetycznym, zdehumanizowanym rytmem w tle i podkreśla post-apokaliptyczną wymowę tekstu.

Zamiast wymyślać gładkie zdania na podsumowanie – powiem krótko: mam nadzieję, że to dopiero początek wspólnej muzycznej drogi ojca i syna, i jeszcze nie raz zaskoczą nas i uradują swoimi wspólnymi nagraniami.

Sławek Kuśmierz, maj 2021